„W polityce nigdy nie wierz w nic, dopóki nie zostanie to oficjalnie zaprzeczone.” ~Otto von Bismarck

Próbowałem przez kilka ostatnich dni napisać wprowadzenie do tego artykułu, ale jedyne, co osiągnąłem, wyjaśniając, że tak naprawdę nie jestem mizoginistą (pisząc „przypływ”, chciałem podkreślić, że emocje, jakich doświadczyłem były mi dotąd równie obce, co prezydentowi znajomość zasad ortograficznych, jak również to, że minęły one równie szybko, co scena filmu animowanego „Kto Wrobił Królika Rogera”, gdzie „zapomniano” Jessice Rabbit majtki dorysować), to opracowanie materiału na odrębny artykuł.

Niestety, z powodu, który jest dla mnie równie zrozumiały, co zasady działania silnika antygrawitacyjnego kobieca logika, nie byłem w stanie rozdzielić tematu mizoginizmu od pozostałych „-izmów”, więc byłem zmuszony poruszyć każdy z nich (może za wyjątkiem androgynizmu, ale myślę, że wystąpienie pan…iii… Szpak w programie X-factor pomogło pojęciu „s(u)perma(n)frodytyzmu” na stałe zapisać się w słowniku funkcjonującym w świadomości Polaków), tym bardziej, że praca nad tekstem zaczęła przypominać walkę z hydrą lernejską (a to była jakaś inna?) – ledwie wyczerpałem jeden wątek, a już w jego miejsce wyrosły trzy dygresje (uzasadnienie argumentów ich wymagało). Jeśli jednak masz cierpliwość myszy, która zamiast poszukać drogi do sera po przeciwnej stronie tekturowego labiryntu, przegryzła się do niego w linii prostej przez środek tego labiryntu (tzn. chcesz przeczytać tylko ten fragment, do którego odnosi się tytuł), to wejdź w ten „teleport”, by przenieść się do odpowiedniego tekstu).

Spójrz na hydrę… Tak się czujesz, kiedy myślisz, że masz podzielną uwagę i wykonujesz wiele zadań jednocześnie. Spójrz na walczących ludzi… Tak wyglądasz, kiedy upływa czas, jaki miałeś na wykonanie wszystkich zadań, a nie zdążyłeś zakończyć żadnego z nich. To właśnie wtedy uświadamiasz sobie, że podzielność uwagi nie jest, tak naprawdę, niczym innym jak tylko bardziej zorganizowaną formą ADHD.

Czy moja podświadomość chce, bym zawierając różne tematy w jednym tekście znalazł pomiędzy nimi związek? Mogę się tylko domyślać…

Dlaczego jestem tak daleki od bycia mizoginistą, jak daleka od rozebrania się na potrzeby filmu jest Christina Hendricks?

W tym przypadku nie wystarczy, że napiszę, że nie jestem mizoginistą z tego powodu, że zostałem wychowany w duchu szacunku do kobiet (przynajmniej do tych, które nie rzuciły się na główkę do moralnego szamba), ponieważ na całym świecie nadal funkcjonuje stereotyp (wiecie, taki mentalny odpowiednik tasiemca), dzięki któremu nie mogę napisać, że nie jestem mizoginistą, nie ryzykując przy tym, że zabrzmi to jak „uczciwy złodziej”, „prawdomówny George ‚double f..k you’ Bush”, „ascetyczny budynek ZUS-u” i „dotrzymujący obietnic Donald Tusk”).

Mógłbym przysiąc z dłonią położoną na Biblii, że nie jestem mizoginistą, ale ponieważ została ona na przestrzeni wieków poważnie ocenzurowana, niektórzy z was powiedzieliby, że równie dobrze mógłbym składać przysięgę na wycięty z zawartych w niej słów list z żądaniem okupu (chociaż… jeśli się nad tym dłużej zastanowić to ciężko dostrzec różnicę pomiędzy listem, który sugeruje, że autor chodzi na zajęcia z techniki w szkole podstawowej, a retoryką Kościoła, którą można podsumować następującymi słowami: „Rób to, co ci każemy albo możesz się pożegnać ze swoją duszą” [bo zostanie porwana przez śmierdzących siarką osobników, którym z tyłka kursory wyrastają]).

Mógłbym przysiąc z ręką na sercu, że nie jestem mizoginistą…

Rzeczą ludzką jest przysięgać na to, co bliskie sercu…

…ale ponieważ niektórzy uważają, że cynicy – dla których nie ma świętości i tematów zakazanych – nie mają serca (a jeśli już, to tak twarde, że można nimi orzechy kokosowe jądra Chucka Norrisa rozbijać), mija się to z celem…

…zupełnie jak dyskusje z większością feministek, które uważają, że filoginistą nie może być mężczyzna, który ma czelność wyrażać zainteresowanie cielesnością kobiety, a tym bardziej, jeśli przykłada rękę do powstawania „pornografii” (za którą, oczywiście, uważają również przedstawianie cielesności i seksualności w mediach i reklamie), a kobiety, które śmią nie podzielać ich zdania, uważają za ofiary patriarchalnego systemu wykazujące objawy syndromu sztokholmskiego lub wręcz głęboko indoktrynowane dzieci, które nie mają prawa decydować o sobie (chciałbym móc powiedzieć, że są to moje słowa) – w końcu kto może wiedzieć lepiej od kobiet wystarczająco pięknych, by pracować ciałem jak bardzo są szczęśliwe bądź nieszczęśliwe jeśli nie…

Sądząc po tym, że kobiety wywalczyły sobie, między innymi, prawo do noszenia ubioru, z którego ciężko byłoby uszyć namiot, feministki uważają, że im więcej praw kobiety mają, tym bardziej są ciemiężone.

Przyznasz, że to dosyć niezręczna sytuacja, kiedy w miejscu publicznym i z wyrazem „Mój Boże, zabiłeś Aeris!” wypisanym na twarzy zawodzisz, że kobiety występują w filmach pornograficznych tylko dlatego, że są do tego zmuszane, a same zainteresowane przychodzą i mówią, że nie czują się pokrzywdzone, tym bardziej, że nie przypominają sobie, by je ktoś kiedykolwiek do tego zmuszał…

…ale nie dla radykalnych feministek – najwyraźniej nie przeszkadza im to, że „walczą w obronie” dokładnie tych samych pań, którym przypisują  inteligencję kogoś z dodatkowym chromosomem (bo wśród pro-seksualnych feministek jest wiele kobiet, które pracują lub pracowały w branży pornograficznej. A tak na marginesie – nigdy nie dowiedziałbym się, że istnieje całkiem liczna grupa feministek, które bronią nie tylko pornografii, ale także prawa kobiet do współtworzenia i konsumowania jej, gdybym nie przeczytał artykułu autorstwa pro-seksualnej feministki. Bardzo gorąco polecam przeczytanie tego artykułu – jest nie tylko ciekawy i napisany w przystępny sposób, ale również obiektywny i dobrze opracowany).

Mogę nie lubić tych feministek, które – gdyby mogły wybrać sobie na główną boginię matriarchatu boginię najbardziej podobną do siebie – wybrałyby Llolth, ale nie znaczy to, że jestem mizoginistą, ani tym bardziej, że nie popieram dążeń kobiet do wywalczenia dla siebie określonych praw.

Równość, czyli politycznie poprawny sposób na to, by powiedzieć: „Jeśli nie będę miała tego ja, to nie będziesz mieć tego również ty”.

Nie napisałem „równych” praw, ponieważ obawiam się, że wyrównywanie praw skończyłoby się na odbieraniu ich innym, jak w przypadku kobiet w islandzkim parlamencie (gdzie mają większość), które najwyraźniej nie biorą przykładu z Japonii, która posiada najniższy wskaźnik przestępstw seksualnych na świecie mimo [a może właśnie z powodu] powszechnie dostępnej, często ekstremalnie ciężkiej pornografii i wprowadziły całkowity zakaz nie tylko pornografii, ale również striptizu i prostytucji, sądząc, że problem przestępstw seksualnych rozwiążą, pozbawiając mężczyzn możliwości wyładowania popędów w możliwie najmniej szkodliwy, legalny sposób. W końcu wszyscy wiemy, że nasilenie się problemów, jakie „wojna z terroryzmem„, „wojna z narkotykami” i „wojna z alkoholem” miały rozwiązać niczym nie różni się od nasilenia się objawów choroby bezpośrednio poprzedzającego wyzdrowienie.

{jeśli sądzą, że mogą rozwiązać problem zabraniając spełnienia potrzeby tak długo, aż przestanie potrzebującym na ich zaspokojeniu zależeć, proponuję nie leczyć chorych, nie żywić głodnych i nie pomagać rodzinom w trudnej sytuacji materialnej w wychowywaniu ich dzieci, bo jeśli będzie się problem ignorowało wystarczająco długo, to w końcu z pewnością odejdzie sam jak natrętny akwizytor. Wszyscy wiemy, jak dobrze sprawdziło się to w przypadku Marii Antoniny – tej, która na wyjaśnienie, że poddani buntują się, bo nie mają chleba, odparła: „To niech jedzą ciastka!”}.

Myślę, że ktoś powinien władcę Dubaju zainteresować graniem w „The Sims”. Wtedy wirtualni poddani byliby tymi, których uszczęśliwiałby odpowiadaniem na ich potrzeby fizjologiczne i emocjonalne zamurowywaniem jedynego wejścia do toalety czy posyłaniem do kąpieli pod prysznicem będącej pod czujnym okiem komisji złożonej z zebranych w łazience członków rodziny i sąsiadów.

Krytykuje tego rodzaju myślenie feministka i profesor literatury oraz gender studies Ann Snitow, zacytowana w artykule Joanny Mizielińskiej pt. „Czy istnieje seks politycznie poprawny”, który jest dostępny tutaj.

„Walka z pornografią daje fałszywą nadzieję kobietom, które chcą dołączyć do kampanii antypornograficznej w przekonaniu, że będzie znacznie mniej męskiej przemocy, a bez niej – mniej męskiej władzy. Kampania antypornograficzna pozostawia nietknięte opresyjne struktury społeczeństwa; nie ma żadnego dowodu, że zbrodnie przeciw kobietom są związane z pornografią”.

Stwierdzenie, że zbrodnie przeciwko kobietom nie mają związku z pornografią jest odważne, ale nie byłoby dla ciebie zaskoczeniem, gdybyś przeczytał artykuł załączony jeszcze wcześniej:

„Kolejne badania, jak na przykład te, przygotowane przez feministkę Thelmę McCormick (1983) dla miejskiej grupy do zadań specjalnych w Toronto, na potrzeby programu „Przemoc wobec kobiet”, wskazują na brak związku między pornografią, a przestępstwami popełnianymi na tle seksualnym. Co zdumiewające, wyciszono te głosy, by przekazać badania w ręce pro-cenzorskich mężczyzn. Ci dopiero opublikowali badania z „poprawnymi” wynikami.”

„Słuchaj, dzwonili starożytni Żydzi – chcą swoje dane o przemocy wobec kobiet z powrotem…”

Jakby powiedział ksiądz, którego nazwisko tylko dwie literki dzielą od słowa „szatanek” – jeśli nawet Wikipedia podaje, że pro-seksualne feministki oskarżają radykalne „siostry” o to, że bardzo selektywnie wykorzystują dowody, których dostarczają nauki społeczne to wiedz, że coś się dzieje…

Mam nadzieję, że teraz rozumiecie, dlaczego dopatrywanie się związku między oglądaniem kobiet w strojach designerskich od Boga, a zasadzaniem się ze swoją „pałką” w ciemnej uliczce na ofiary (które miały nieszczęście urodzić się przeciwnej płci) jak jakiś jaskiniowiec polujący na prehistoryczny, oddychający odpowiednik wózka widłowego – jest równie idiotyczne, co doszukiwanie się źródła przemocy wśród młodzieży w grach komputerowych.

{autor książki na ten temat słusznie zauważył, że rodzice w każdym pokoleniu dopatrywali się przyczyn swoich porażek wychowawczych w czymś innym – myślano, że stary porządek przywróci powrót do mentalnego średniowiecza, gdy nie istniało jeszcze kino, telewizja, komiksy, muzyka [rock & roll czy metal], japońskie i zachodnie filmy animowane, gry komputerowe i internet, a chciano to osiągnąć, walcząc przeciwko nim z „Bogurodzicą” na ustach [miłośnicy mangi i anime zapewne pamiętają medialną nagonkę, która w gruncie rzeczy zniszczyła rynek japońskich komiksów i filmów animowanych w Polsce]. Zastanawiam się, co w takim razie obarczali winą ludzie żyjący w epokach poprzedzających wynalezienie tych rzeczy, bo jakoś ciężko mi uwierzyć, że Brutus tuż po zabiciu Juliusza Cezara usiadł na chodniku i zaczął czytać przygody Asteriksa, podobnie jak Mark David Chapman, zabójca Johna Lennona [tyle, że „zareklamował” w ten sposób „Buszującego w Zbożu” J. D. Salingera]}.

„…i wtedy podmuch wiatru odsłonił przed Filipem kostkę Elżbiety…” „Wiktorio, na miłość Boską, jak ty się wyrażasz! Dzieci słuchają!”

W związku z tym chcę w końcu zapytać: czy mogę teraz bezpiecznie napisać, że nie jestem mizoginistą, nie ryzykując przy tym, że zostanę tak werbalnie, jak i mentalnie ukamienowany za hipokryzję (wiecie, skupianie się na cielesności i seksualności może być przez niektórych uważane za redukowanie kobiety do obiektu seksualnego)? Pytam, bo niektórzy z was mogą nadal uważać, że rację mają feministki – które dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie wylądowały na studiach w kierunku psychologii [mężczyzn], skoro wiedzą lepiej od mężczyzn, w jaki sposób męski mózg funkcjonuje i co takiego myśli na temat kobiet paradujących przed obiektywem w „stroju”, który w języku angielskim określa się jako „birthday suit„.

Gdy już myślałem, że powyższe pytanie pozostanie bez odpowiedzi, jak jedno z pytań, jakie spodziewałbym się usłyszeć z paszczy filozoraptora, przypomniał mi się fragment załączonego wcześniej artykułu:

„1. Pornografia poniża kobiety.

Zakładane poniżenie często łączone jest z uprzedmiotowieniem kobiet. Porno zamienia kobietę w obiekt seksualny. Co to znaczy? Pojmowane dosłownie nic, przedmioty bowiem nie posiadają seksualności. Ale słabe retorycznie jest twierdzenie, że porno przedstawia kobiety jako obiekty pożądania. „Obiekty pożądania” kojarzone są z częściami ciała, z redukcją do fizyczności. No i w zasadzie, co w tym złego? Kobieta to w takim samym stopniu ciało jak i dusza, bądź umysł. Nikt się nie obrusza gdy kobieta jest prezentowana jako „mózg” lub istota uduchowiona. Czy jest poniżającym skupianie się na kobiecym poczuciu humoru, wyłączając przy tym inne jej cechy? Dlaczego zatem poniżającym miało by być skupianie się na kobiecej seksualności?”

Znajdź dziesięć różnic pomiędzy ciągiem przyczynowo-skutkowym (logika; lewa półkula), a ciągiem skojarzeń (asocjacje; prawa półkula), bo „krzyżowcy” najwyraźniej nie potrafią samodzielnie (zadziwiająco, z cudzą pomocą również) dopatrzeć się ani jednej. Nie dociera do nich, że nawet jeśli coś jest logiczne (teoretycznie możliwe), nie znaczy to, że jest to prawdopodobne. Nie przeszkadza im to jednak twierdzić, że „zabił, bo grał” i „zgwałcił, bo oglądał…”

Oczywiście, nie jestem modelowym przedstawicielem swojej płci, więc nie mogę powiedzieć, w jaki sposób każdy mężczyzna (pozwól, że uprzedzę twoje pytanie – nie zaliczam do szacownego grona mężczyzn tych, którzy biją, wykorzystują, molestują, gwałcą, poniżają, oszukują, manipulują, wysługują się [porządnymi] kobietami jak służącymi itp., bo zasada „nie rób drugiemu, co tobie niemiłe” obowiązuje bez względu na płeć) myśli na temat kobiet w „stroju”, w jakim Lilith hasała po rajskim ogrodzie (bądź współczesnym odpowiedniku listka figowego), ale sądzę, że wiele zależy np. od okoliczności, w jakich zostało wykonane zdjęcie kobiety w „stroju” typowym dla egipskich hieroglifów i tego, w jakich intencjach zostało wykonane.

Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie pomyślałby, że kobieta umyślnie ubrała się w bikini i pozwoliła sobie robić zdjęcia na plaży w takim samym celu, w jakim inna kobieta zamieściła w sieci zdjęcia, które zrobiła sobie sama, gdy jedyne, co miała na sobie to wystający z miejsca, którego nie nazwę – ogórek.

Sądzę, że wyłącznie cymbał oceniałby kobietę, której partner – bez jej wiedzy i zgody – umieścił w sieci zdjęcia wykonane, gdy była goła jak złoża naturalne krajów, które Amerykanie postanowili „demokratyzować” (złoża, nie kraje) – na równi z kobietą, która w amatorskim filmie pornograficznym naśladuje silnik z pięcioma [chwila wymownej ciszy] tłokami…

Nie byłbym jednak sobą, gdybym napisał powyższe słowa, nie mając pewności, że są one zgodne z prawdą lub nie wierząc, że to, co napisałem jest logiczne i prawdopodobne. Postanowiłem więc sprawdzić, czy mam rację, pytając się o to użytkowników międzynarodowego forum dla artystów i miłośników sztuki.

Jako wieloletni członek międzynarodowej, wielomilionowej społeczności artystów deviantART mogę wam powiedzieć, że jest to chyba najprostsze i najbardziej genialne wyjaśnienie różnicy między pornografią a sztuką, jaką w życiu widziałem…

Nie mogę przewidzieć, czy wątek nie padnie tak prędko jak króliki z reklam baterii Duracell, ale już przeczytanie pierwszych komentarzy wystarczy, by przekonać się, że przeciętny użytkownik widział tak wiele osób nago, że nie jest w stanie wykrzesać z siebie pogardy i nienawiści dla osoby, której w ogóle nie zna, a tym bardziej, jeśli nie zrobiła niczego na tyle głupiego, szkodliwego czy nikczemnego, by warto było panom policjantom przerywać dyżur przy stoisku z kebabami. Nie mówiąc już o tym, że większość tego rodzaju materiałów wygląda na tyle podobnie, że można o nich zapomnieć równie szybko jak o tym, że kiedykolwiek istniała piosenka jak „Hey, Soul Sister” (obawiam się, że nieprędko będę mógł w jej miejscu umieścić tytuł utworu, który jest tak wielką obrazą dla prawdziwej muzyki, że nawet nie mogę się przemóc, by zamieścić odnośnik do jego oryginału – musiałem więc wykorzystać poprawioną wersję).

Równie wielkim zaskoczeniem jak to, że Angelina Jolie jest biseksualistką (choć może bardziej to, że naprawdę jest biseksualistką – w przeciwieństwie do wielu innych celebrytek, które ogłaszały publicznie, że „całowały się waginami”, by zyskać większy rozgłos) było dla mnie to, że osoby, z którymi rozmawiałem okazały się równie spostrzegawcze jak kobieta, która podczas australijskiej transmisji z lądowania na Księżycu zobaczyła butelkę Coca-Coli (nie mówiąc już o pozostałych nieścisłościach), bowiem zamiast oskarżać widniejącą na zdjęciu kobietę o to, że wygląda jak panienka obyczajów równie ciężkich jak piersi Keiry Knightley (których oglądanie może być okazją do wygrania biletu do więzienia, jeśli mieszkasz w Australii, gdyż tamtejszy rząd zakazał pornografii z udziałem kobiet z małymi piersiami, uważając, że jeśli podobają ci się kobiety z takimi piersiami, to tak naprawdę jesteś pokątnym pedofilem), obarczali winą tych, o których istnieniu, a tym bardziej obecności na planie, bardzo łatwo zapomnieć (kto z was widział zdjęcia pierwszego człowieka na Księżycu, a nie zastanawiał się przez kogo zostały one wykonane, ręka w górę!). W końcu odbiorca widział kobietę w taki sposób, w jaki człowiek z aparatem sam chciał ją widzieć.

Zawiodłeś jako artysta, jeśli nie potrafi cię poruszyć nic, co nie poruszyłoby prostaka.

Nie chcę w tym miejscu rozwijać tematu pornografii (a może powinienem raczej napisać „erotyki”?) jak roli papieru drukarskiego zepchniętej ze stoku, bo ciężko byłoby potem artykuł zamknąć. Chcę jednak, abyście wiedzieli, że prędzej zostanę papieżem, aniżeli powiem choćby jedno dobre słowo na temat pornografii, której produkcja nosi znamiona przestępstwa – a szczególnie, jeśli odbywa się wbrew woli aktorki lub modelki oraz przebiega w niehumanitarny, upokarzający w jej przekonaniu bądź z obiektywnego punktu widzenia sposób (oczywiście, pogląd mężczyzn i kobiet na to, co jest upokarzające różni się jak wersje wydarzeń osób, które próbują całą winą obarczyć siebie nawzajem).

W końcu istnieje różnica pomiędzy filmem pornograficznym, w którym grała Cameron Diaz lub tym, w którym występowała Sasha Grey nim „awansowała” do czytania pierwszoklasistom bajek w ramach promowania czytelnictwa) a tym, w którym gra (ehem!) aktorka (ehem!), która jeszcze piętnaście minut temu była studentką prawa w byłym kraju Związku Radzieckiego w drodze na zajęcia na swojej uczelni…

Nie widzę różnicy pomiędzy – jeśli nie dobrą i przyzwoitą, to przynajmniej nieszkodliwą – kobietą…

…a maleńkim, słodkim kociątkiem, więc nie rozumiem, jak można chcieć wyrządzić któremukolwiek z nich krzywdę.

Człowiek, którego nazwisko brzmi dosyć ironicznie w kontekście artykułu o kobietach (Cyceron) napisał, iż większość greckich filozofów uważała mizoginię za chorobę, której źródła dopatrywali się w lęku przed kobietami. Co więcej,  grecka literatura mówiła, że starożytni Grecy uważali mizoginię za sprzeczną z tym, jak wysoko cenili sobie rolę kobiety jako żony i rodzinę, którą z kolei uważali za fundament społeczeństwa, a co za tym idzie, postrzegali mizoginię jako postawę aspołeczną.

Mizoginiści powinni byli się cieszyć – gdyby między literkę „a” i „s” dostały się litery „nty”, mogliby zostać publicznie straceni jako wrogowie narodu, a wręcz jako  zdrajcy.

„Wystarczająco długo szydziłeś z rozmiaru biustu Justina Biebera, Robespierre!”

Chociaż podpisuję się pod przekonaniem, że nienawiść wynika z lęku przed tym, co nowe, odmienne, nieznane i niezrozumiałe każdą z pięciu kończyn, ciężko mi cytować mędrców „mieszkających w starożytności” i jednocześnie oczekiwać, że ich słowa zostaną potraktowane poważnie przez większość moich rodaków, którzy starożytną Grecję w pierwszej kolejności kojarzą z populacją mężczyzn, których ulubionym zajęciem było – jak zapewne powiedziałby pochodzący z tamtego regionu hydraulik Mario – przepychanie sobie nawzajem odpływu.

„Przykro mi księżniczko, ale Mario – a raczej jego „klucz” – jest już w innym zamku!”

Czasem jednak nie potrafię patrzeć na mizoginię inaczej, niż jak na ideologię dorobioną do jednej, wielkiej porażki w relacjach z kobietami. Spodziewam się jej po facetach, którzy uważają, że jeśli każda kolejna kobieta uważa ich za chamów czy kobieciarzy, to problem leży wyłącznie po ich stronie, a oni mieli jedynie pecha spotkać kobiety, które wszystkie uroiły sobie ten sam problem.

„Faktycznie!”

W końcu dochodzą do jedynie słusznego wniosku: bez względu na to, czy są fabrycznie wybrakowane (jak Mercedes klasy A, który przewrócił się na prostej drodze podczas testów), czy też zepsute i zawodne (jak samochody marki Daewoo, których nazwę można czytać jako „De Wu”, czyli inicjały wyrażenia „Do Wymiany/Wyrzucenia”) – jeden i drugi problem powstał, gdy były one jeszcze  „made in wadżajna”.

A jak wiadomo, próby naprawy wadliwych genów są równie kłopotliwe jak sprowadzanie części zamiennych z wysp Samoa (no, dobrze – w przypadku Daewoo mogą to być znacznie bliżej położone Indie, ale ponieważ tak niewielu ludzi wie, jak poszczególne państwa się nazywają, nie mówiąc już o tym, gdzie są położone, równie dobrze mógłbym im polecić, by do Nowej Zelandii pojechali pociągiem, a potem patrzeć jak odchodzą z uśmiechem zadowolenia godnym klientów Victora Lustiga, którym dwukrotnie sprzedał wieżę Eiffla).

Jeśli już mówimy o genach, które przypominają przeciętny produkt, jaki na rynek wypycha firma, w której pracuje Dilbert – wiedzą o tym najlepiej kobiety, które powiedziały sakramentalne „tak” facetom posiadającym cechy charakteru odpowiadające drobnemu drukowi na warunkach umowy (lub interpretującym treść przysięgi małżeńskiej w sposób bardziej dowolny niż uczestnicy konkursu szopenowskiego), a którzy już po ślubie okazywali się być tak bardzo zmęczeni samym podtrzymywaniem podstawowych funkcji życiowych (oddychaniem, jedzeniem lub gazowaniem pod siebie z taką intensywnością, jakby z przylądka Canaveral promy kosmiczne na orbitę wystrzeliwali), że nie mieli już nawet siły myśleć i przez cały dzień pozwalali ludziom w telewizorze popychać tryby w swoich głowach, nie patrząc na to, czy czasem nie wynoszą oni „pod płaszczem” zdolności krytycznego myślenia i czy nie montują mentalnych odpowiedników elementów wykorzystywanych w przypadku techniki „Boston Brakes”, służącej służbom specjalnym do zdalnego przejmowania kontroli nad sterowaniem i hamowaniem samochodu ofiary w celach zamachowych (odpowiednikiem tych elementów jest choćby manipulacja czy indoktrynacja).

„A mówiłaś, że się po ślubie nie zmienisz…” „Nie mogłam się zmienić w kogoś, kim tak naprawdę cały czas byłam!” „Ciekawe, kiedy!” „Kiedy nie patrzyłeś!”

Mam pełną świadomość tego, że nie tylko kobiety nierozważnie zapisują się na matrymonialne niewolnictwo – mężczyźni również wiążą się z kobietami, które symulują miłość równie dobrze jak orgazm, nie widzą większej różnicy między małżeństwem a sformalizowaną prostytucją, a partnera od samego początku traktują tylko i wyłącznie jak chodzący bankomat, który pieniądze wypłaca w przypadku regularnych przelewów – z jednego ciała do drugiego.

Jednak wielu z nich nie przeszkadza to, że poślubiona przez nich Pandora otwierając swoją puszkę, wypełniła ich życie wszelkiej maści nieszczęściami tak długo, jak mogą w niej schować swój najcenniejszy narząd – ten, do którego napływa krew z ich mózgu, gdy myślenie nie jest im chwilowo potrzebne (co można porównać do kierowcy poruszającego się z wielką prędkością autobusu, który pędzi na jego tył, by popatrzeć sobie na pośladki wyjątkowo atrakcyjnej pieszej).

„Och, córeczko, popatrz! To ten miły kierowca autobusu, który nie bierze od nas ani grosza za przejazd! Pomachaj mu ładnie!

Dlaczego seksizm jest mi tak obcy, jak Lucy Pinder obcy jest habit?

Mizoginizm przywodzi na myśl dziewczynę, którą zaprosiłeś na randkę, a która przyszła na spotkanie ze swoimi koleżankami (nie chciałeś przyjść na casting do „Mam Testament” to casting przyszedł do ciebie), więc ciężko pisać o nim, nie poruszając jednocześnie problematyki seksizmu.

Powodów dla tego, że nie jestem seksistą jest tak wiele, że mógłbym wypełnić nimi układ okresowy, ale tym decydującym jest następujący: seksizm zakłada, że głupota ma płeć.

Jeśli uważasz, że jednak tak jest, to zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa właśnie w tej chwili twoja żona, córka, matka, siostra, koleżanka, dziewczyna lub sąsiadka próbuje elektrycznym odkurzaczem do liści wypompować z baku twojego auta cukier, który – sądząc po otwartej klapce wlewu paliwa – ktoś tam potajemnie wsypał, by zniszczyć jego silnik. Niemożliwe? Przecież według ciebie kobiety mają wrodzoną skłonność do postępowania w sposób, który kończy się fajerwerkami.

Bóg stworzył na samym początku dwójkę kobiet, ale prędko musiał zacząć od zera (tak, Adam – o tobie mówię!), ponieważ kobiety  pozabijały się nawzajem za to, że przyszły na świat w tym samym „stroju”.

A! Według rachunku prawdopodobieństwa, właśnie w tym momencie powinna przeskoczyć iskra z odkurzacza, a samochód powinien stanąć w płomieniach…

…i stanął! Może to poświadczyć mężczyzna, który dokładnie w taki sam sposób samochód podpalił. Nie swój, oczywiście…

Według seksistów jest to logicznie niemożliwe, bowiem mężczyźni są z natury mądrzejsi od kobiet (nie zauważyli jednak, że stawiając poprzeczkę w postaci inteligencji kobiet na poziomie rozwielitki, sugerują, że powodem do dumy jest posiadanie inteligencji równej ogórczakowi – w końcu liczy się sam fakt posiadania większej inteligencji niż one, a nie to, jak daleko pod względem intelektualnym zostawiło się ewolucyjną konkurencję w tyle), więc gdyby spotkali wyżej wymieniony „wyjątek od reguły, którą – w swoim przekonaniu – oni sami potwierdzają” na swojej drodze, to umieściliby jego własny członek w jego własnym odbycie, przykleiliby pierwsze do drugiego supermocnym klejem, a następnie zrobiliby mu zdjęcia, które zamieściliby potem w internecie z podpisem: „On nie może być prawdziwym mężczyzną, bo ma wiecznie drążek skrzyni biegów w rurze wydechowej”.

Postanowiłem więc – w ramach ochrony tożsamości – podmienić ofierze „obwoźnego znicza olimpijskiego” płeć. Gdyby bowiem chcieli go odnaleźć, to musieliby odwiedzać strony internetowe, których przeglądanie „prawdziwemu mężczyźnie” nie przystoi.

A skoro jesteśmy już przy tym… Jeśli mężczyźni są z natury mądrzejsi od kobiet, to znaczy, że Anders Behring Breivik jest transwestytą (nie obrażając transwestytów).

„Anders, nie chcę cię martwić, ale widziałem wystarczająco dużo hentajów w swoim życiu, aby wiedzieć, do czego to zmierza…”

Obawiam się, że to, co za teraz napiszę dostarczy tym, którzy obwiniają kobiety za wszystkie nieszczęścia tego świata – na zasadzie „to przez kobiety są wojny, bo one rodzą żołnierzy” – kolejny argument, który utwierdzi ich w przekonaniu, że jeśli w tym względzie mają rację, to mają ją również w każdym innym względzie, np. myśląc, że nasza planeta jest płaska albo że ananasy rosną na drzewach (w sumie na tym polega filozofia „maczyzmu” – na byciu dumnym z tego, że jest się głupim jak jaskiniowiec); ci, którzy sądzą, że inteligencję zawdzięczają „lepszej” płci, zostaną z argumentami porównywalnymi do „nowych szat króla”, bowiem już jakiś czas temu świat dowiedział się, że inteligencję dziedziczy się po matce.

Załączony artykuł pokazuje, że pewne geny nie tyle chodzą jak Mass Effect w DOSie, ale zostają wręcz wyłączone – tylko dlatego, że występują w męskiej komórce, a nie w żeńskiej.

Sprawdzano to również badając poziom inteligencji dzieci poczętych z nasienia pochodzącego z banku nasienia noblistów. I co się okazało? Tylko jedno miało ponadprzeciętne zdolności umysłowe – czyli jak dobrze pójdzie, będzie w przyszłości w jakimś zapomnianym przez Boga laboratorium myszy torturować, by świat od raka uwolnić. Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że nie zdąży tego zrobić przed końcem tego roku, kiedy to aluminaci będą straszyć ludzi zagładą świata ze strony niezidentyfikowanych obiektów latających, które tak naprawdę przez ostatnie kilkadziesiąt lat opracowywało będące na ich garnuszku amerykańskie wojsko (lub popiszą się całkowitym brakiem wyobraźni i użyją wywołującego „zabójcze tęcze” HAARP w celu urzeczywistnienia katastroficznych wizji z filmu „2012”. W końcu umieścili napis „strzeż się jedenastego września” [wydarzenia jedenastego września określa się po drugiej stronie oceanu Atlanty(c/dz)kiego wyrażeniem „Nine-Eleven”] na wiadukcie w filmie „Terminator 2: Dzień Sądu”, więc czemu nie mieliby zapowiedzieć zrobienia z połowy świata drugiej Atlantydy?).

Postawmy dwie poziome kreski pomiędzy kobietą a mężczyzną i zobaczmy, co się stanie…

„Równość nigdy nie zostanie osiągnięta, jeśli wciąż będziemy obwiniać Ewę o każdy grzech, jaki ludzkość pamięta.”
~The Agonist „When The Bough Breaks”

Jeśli nie można przeskoczyć biologicznych różnic pomiędzy płciami (co jednak nie przeszkadza niektórym próbować), czy możliwe jest w ogóle osiągnięcie prawdziwego równouprawnienia? Oczywiście.

„Wiesz, ostatnio dowiedziałam się na czym polega synergia. Odkąd wyćwiczyłam swój biceps, mój mąż ani razu nie przeoczył tego, że mam nową fryzurę!”

Nastąpi to dokładnie w momencie, gdy argument „chyba nie pozwolisz, by kobieta zabrała się za wykonywanie męskiej roboty?!” zostanie wytępiony jak średniowieczna zaraza.

Obawiam się jednak, że prędzej zobaczę super masywną czarną dziurę kręcącą naszą galaktyką z głębi granicy gwiazdozbioru Strzelca i Skorpiona, niż kobietę, która w imię równouprawnienia poświęci wynikające z „niesprawiedliwego” systemu przywileje (mężczyźni również chcieliby się zatrudnić w firmie tylko po to, by natychmiast uciec na płatny urlop macierzyński, wiesz?).

Nie chcę się jednak skupiać na nierównościach między płciami, które są równie uciążliwe, co okruchy na prześcieradle, a na tych, które można porównać do drogi wiodącej na szczyt górski, na której sam diabeł nogi by sobie połamał. Na przykład… na przykład… Och, wiem!

Poruszyłem w poprzednim artykule problem choroby, która jest seksualnym odpowiednikiem zespołu Tourette’a (człowiek cierpiący na zespół Tourette’a nie potrafi powstrzymać częstego i ciągłego wypowiadania wulgaryzmów), a którą nawet większość lekarzy nie uważa za chorobę. Dlaczego?

Albo uważają oni, że syndrom uporczywego podniecenia seksualnego jest błogosławieństwem (w końcu kto nie chciałby mieć do trzystu orgazmów dziennie?), albo uważają, że kobiety próbują sobie same wyprać mózg, przekonując siebie, że nie są nimfomankami, a ich popędowi winna jest tak naprawdę choroba, bo nie musiałyby się wtedy czuć winne z powodu tego, że należą do ludzi, którzy znaleźli się po niewłaściwej stronie normalności – jak ci, których pociągają seksualnie posągi (kompleks Pigmaliona) czy ci, którzy ponad oglądanie zdjęć Lucy Pinder, Any Beatriz Barros czy Adriany Limy w „stroju”, w jakim każdą z nich Bóg stworzył (wersja dla niewierzących: „w jakim każdą z nich niewiarygodnie długi ciąg szczęśliwych przypadków stworzył”) przedkładają bieganie po lesie i molestowanie drzew (dendrofilia) (właściwie to nawet się im nie dziwię – widząc większość celebrytek bez makijażu sam mam ochotę uciec głęboko w las i „polować” wyłącznie na driady. Każdy idiota typowy polityk wie, że jeśli chce „coś” zrobić z driadą, to musi to samo zrobić z drzewem, z którym jest związana – co jest oczywiste dla kogoś, kto pamięta, że  driady kończyły z krzyżykami w oczach, jeśli się ich drzewo ścięło).

„To każe mi się zastanawiać nad tym, jak naprawdę wygląda większość ładnych dziewczyn w mojej szkole…”

Istnieje jednak możliwość, że lekarze uświadomią sobie jeszcze, że ich wiedza medyczna zatrzymała się na poziomie nakładania pijawek, po czym w milczeniu i z wyrazem dumy wypisanym na twarzy wezmą sobie uwagę do serca i poprawią swoje postępowanie – w przeciwieństwie do osób, które uważają kobiety cierpiące z powodu wspomnianego wyżej syndromu za nimfomanki. Podejrzewam, że nie mają nawet zielonego pojęcia, że istnieje męski odpowiednik nimfomanii nazywany satyryzmem (satyriasis).

Ciekawe, jaka byłaby ich reakcja, gdyby się dowiedzieli, że to, co uważali za dowód męskości (takiej, jaką wykazał się chomik laboratoryjny, który uciekł z klatki i zdążył zapłodnić ponad dwie setki samic w ciągu zaledwie jednej nocy, po czym zasnął z wyczerpania) i powód do dumy jest symptomem dokładnie tego samego zaburzenia, jakie pozwalało im przyrównywać („)nimfomanki(„) do studentek, które opłacały studia (nie mówiąc już o kupowaniu nowych ubrań, kosmetyków i biżuterii), choć nie miały nikogo, kto mógłby sobie pozwolić na wyłożenie pieniędzy na ten cel, natomiast więcej osób widziało hasającego po himalajskich szczytach człowieka śniegu (yeti) niż ją przy wykonywaniu jakiejkolwiek pracy zawodowej.

{chociaż… nie wydaje mi się, by byli w stanie dożyć wieku, w którym ciężko zapalić wszystkie świece na torcie urodzinowym jedną zapałką, nie wiedząc o tym, że ich mózg działa jak przeżywająca orgazm pralka, ale z drugiej strony, załączony powyżej tekst głosi, że odsetek samobójstw wśród nastolatków dotkniętych nimfomanią lub satyriazą jest wieżowcem w wykresie słupkowym, na podstawie czego można stwierdzić, że wiedzieli, na co cierpią i jak sobie z tym radzić równie bardzo jak (za)mrocz(0)ny rycerz, który w próbie ucieczki przed niewidzialnym zagrożeniem wyskoczył przez okno (które okazało się być na wyższym piętrze niż pamiętał) i do samego końca nie wiedział, dlaczego nie otworzyła mu się jego nietoperza peleryna. Odnoszę jednak dziwne wrażenie, że gdyby wzorem Islandii również pozostałe państwa wprowadziły całkowity zakaz pornografii, odsetek samobójstw z tego powodu byłby znacznie większy… zakładając, że zakaz nie odniósłby odwrotnego skutku, jak prohibicja i wojna z terrorem/narkotykami}.

Można powiedzieć, że mamy tu do czynienia z zawisłością sądu…

Ale… dyskryminacja w stosunku do kobiet stała się czymś równie oczywistym, co seksualny podtekst dziecięcej piosenki „Kundel Bury” („Kundel Bury, Kundel Bury, penetruje wszystkie dziury”), więc dyskryminacja wobec mężczyzn budzi mniej więcej tyle litości, co wyznanie żony Bernarda Madoffa („złowieka” odpowiadającego za największą w dziejach malwersację pieniędzy inwestorów [w tym wielu drobnych inwestorów], zyskanych dzięki piramidzie finansowej, za sprawą której wielu z dziesiątek tysięcy oszukanych straciło oszczędności całego życia), że mieli depresję nie tylko z powodu jego aresztowania, ale również nienawistnych wiadomości oraz telefonów, jakie otrzymywali, wobec czego próbowali popełnić samobójstwo (łykając środki nasenne i uspokajające jak M&M’sy). Dlatego chciałbym właśnie problemowi dyskryminacji mężczyzn poświęcić trochę miejsca.

A więc… jeśli kiedyś poczujesz, że twoja reputacja nie jest ci już potrzebna, zaproś kilka bardzo gadatliwych koleżanek do swojego domu, posadź między nimi swoją matkę i opuść pokój, zostawiając na stole album rodzinny otwarty na zdjęciach, przed których wykonaniem nikt nie miał cierpliwości cię w ogóle ubierać. Jeśli twoje koleżanki same są matkami, to najpewniej poruszą ten temat szybciej niż zdążysz się zastrzelić, grając w odwrotność rosyjskiej ruletki.

Nie pisałbym tego, gdybym nie przeczytał o tym zjawisku w przeszło czterech różnych źródłach, ale w głowie przeciętnej matki ruch oporu przeciwko upokarzaniu własnych dorosłych dzieci pokazywaniem innym ludziom zdjęć lub opowiadaniem im o sprawach dotyczących tych części ciała, które leżą w połowie drogi między stopami a głową – składa się z jednego członka i to w dodatku takiego, który nawet z Bożą pomocą nie potrafi samodzielnie stać (ale z mniej szlachetnych powodów niż człowiek, który samotnie zatrzymał czołgi, za sprawą których tysiące protestujących trafiło do miejsca, od którego wywodzi się środkowa część nazwy „Plac Niebiańskiego Spokoju”).

Nawet autor serii komiksów internetowych „Questionable Content” narysował o tym komiks, a właściwie to nie jeden, tylko dwa.

Rysunki mają to do siebie, że mało komu zależy na tym, by opisywać ich treść, więc ciężko je znaleźć poprzez wyszukiwarkę. Tak właśnie jest w przypadku rysunku satyrycznego, o którym wspomniałem poniżej (ale ze względu na jego treść może tak jest lepiej). Przedstawia matkę robiącą to, co matka bohatera robiła w dwóch powyższych komiksach – pokazującą współpasażerce zdjęcia swojego gołego synka i opowiadającą z typowym dla matki zachwytem o jego „sprzęcie”. Pod spodem był rysunek przedstawiający identyczną sytuację, ale z udziałem ojca, który w taki sposób opowiada współpasażerowi o swojej córce. Oczywiście, współpasażer zareagował tak, jak zareagowałby chyba każdy normalny mężczyzna: „O fuj! Człowieku, co ty mówisz?! To jest chore!”

Nie piszę tego, aby w jakikolwiek sposób bronić pedofilii. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że utarło się, iż kobieta nie może być pedofilką, podobnie jak nie może być gwałcicielką (żeby było ciekawiej, słownik podkreśla oba słowa, jakby były niepoprawnie napisane albo określały coś, co nie istnieje). Jeśli sądzisz, że wystarczy mówić czy pisać o tym, że padło się ofiarą pedofilki, by znaleźć zrozumienie, to się mylicie – jak pokazuje bardzo dobry artykuł o problemach, jakie napotykał autor jako chłopiec molestowany przez matkę, opowiadający również o tym, w jaki sposób potraktowali ten problem autorzy książek i media.

Jeśli jeszcze masz wątpliwości co do tego, czy „Zmierzch” jest fantazją seksualną dojrzałej mormonki, to wiedz, że autorka nadała bohaterce książek swój własny wygląd.

Chyba nie zaprzeczysz, że molestowanie przez matkę, nauczycielkę, zakonnicę w sierocińcu może być przyczyną mizoginizmu? Jeśli jednak społeczeństwo ciągle zaprzecza istnieniu pedofilek (na skutek dziwnego zbiegu okoliczności onet.pl opublikował artykuł [przyznam jednak, że podzielam wątpliwości osób komentujących co do jego poziomu merytorycznego] na ten temat, zaledwie kilka dni po napisaniu tych słów i – jak możecie się domyślić – dodane komentarze świadczyły o tym, że wielu ludzi nie wierzy w to, że kobiety mogą być pedofilkami, a zawód wybierają według kryterium dostępu do dzieci), to odmawia ofiarom nie tylko zrozumienia czy współczucia, ale przede wszystkim możliwości terapii. W gorszej sytuacji są już chyba tylko dzieci upośledzone umysłowo, a dokładniej dzieci z zespołem Downa w Wielkiej Brytanii, bowiem tam molestowanie ich stało się plagą na miarę biblijnej śmierci pierworodnych, jeśli wierzyć słowom znajomej mojej matki, która działa na rzecz tych dzieci.

Szukałem wiarygodnego potwierdzenia tego, że problem pedofilii wśród kobiet jest – jak to mówią ludzie anglojęzyczni – wykopywany jak piłka w wysoką trawę i natrafiłem na artykuł naukowy, który jest tak dobrze opracowany, że jego nieprzeczytanie jest – zależnie od tego, czy jest się wierzącym, czy też nie – grzechem wołającym o spowiedź u samego papieża (dyspensy udzielam tylko i wyłącznie tym, którzy nie znają angielskiego) lub przestępstwem wołającym o przeczytanie „Krytyki Czystego Rozumu” Immanuela Kanta jednym ciągiem.

„Amerykańskie społeczeństwo wyciszyło publiczne dyskusje na temat pedofilek, usuwając wzmianki o nich z historii, bo zagrażają one dekonstrukcją kulturowego wyobrażenia o kobiecości.

Ostatnie badania w dziedzinie kryminologii i psychiatrii, przeprowadzone przez Kolję Schlitz i Borisa Schiffera dowodzą, że wciąż istnieje tendencja do uznawania pedofilii za wyłącznie męską patologię, bowiem każde badanie przeprowadzane jest wyłącznie na uczestnikach płci męskiej.”

Mała ilość uwagi, jaką poświęca się pedofilkom jest szokująca, zważywszy, że liczne badania Davida Finkelhora wykazują, że  wykorzystywanie seksualne przez kobiety jest czymś znacznie poważniejszym niż wykorzystywanie przez mężczyzn, ponieważ kobiety są skłonne wykorzystywać przez dłuższy okres czasu większą ilość dzieci (Murray, 215), są bardziej natrętne i skłonne używać znacznie większej siły niż mężczyźni (Moulden, 388). Finkelhor odkrył, że w przypadku molestowania seksualnego podczas opieki dziennej więcej niż 60% molestowanych dzieci było molestowanych przez kobiety (Murray, 213).”

Przykrym świadectwem tego jest ostatnia „rozprawa sądowa” dwudziestoletniej opiekunki, która upiła dwunastolatka, dwóch czternastolatków i piętnastolatka, aby uprawiać z nimi seks. Zakończyła się tym, że nie spędzi ona w więzieniu ani godziny, bo… [werble] …miała niską samoocenę i problemy z alkoholem [ba-dum-tss!] (Zacytowany w tym tekście prezes stowarzyszenia wspierającego ofiary przestępstw seksualnych, Noel McNamara, słusznie zauważył, że jeśli takie same zarzuty ciążyłyby na mężczyźnie, to „historia byłaby zupełnie inna”).

„A więc prowadzi pan pod wpływem alkoholu samochód, który wybrał pan z powodu niskiej samooceny, tak? Rozumiem. Oto pańskie prawo jazdy. Szerokiej drogi!”

Dla tych, którzy myślą, że pedofilki należy umieścić między jednorożcami i bazyliszkami dodałem nagranie przedstawiające zdjęcia i nazwiska 17 kobiet (większość to nauczycielki) skazanych za przestępstwa seksualne w Stanach Zjednoczonych (nim zapytasz… tak, po kolei sprawdzałem wyniki dla podanych danych personalnych w Google, by przekonać się, czy nie „zabłąkała się” tam fotografia byłej dziewczyny autora filmu czy kobieta, która wykonała udany rzut obronny na czar jego zalotów, ale okazało się, że dane osobowe piętnastu z nich rzeczywiście widniały w pierwszych wynikach wyszukiwania, a treść wyników wyszukiwania nie pozostawiała żadnych wątpliwości, co do tego za co zostały skazane. Nie znalazłem tylko dwóch z nich, bo nie podano ich imion, a nazwiska miały dosyć pospolite). Na znalezienie kolejnej listy musiałem czekać tyle, co żartowniś na reakcję policji o podłożonej bombie. Wiem, że istnieje kolejna lista, licząca sobie porażające pięćdziesiąt nazwisk, ale sądząc po opiniach użytkowników strony oceniającej bezpieczeństwo i wiarygodność stron internetowych witryna zimbio.com pełni rolę prostytutki, która zbiera komputerowe choroby weneryczne jak pokemony, więc nie radzę na nią… to znaczy, na tą stronę wchodzić.

Jeśli jeszcze ci mało, tutaj znajdziesz listę kolejnych przypadków, jak również przejrzyste statystyki dotyczące kobiet osadzonych za przestępstwa seksualne w Stanach Zjednoczonych. Szukając artykułów na ten temat, przypadkowo natknąłem się na świeży artykuł o tym, że skazano dwadzieścia trzy Szwedki i kierującego nimi Szweda za posiadanie pornografii dziecięcej – jego skazano na rok „więzienia”, a one dostały wyroki w zawieszeniu i grzywny, bo „miały zaburzenia emocjonalne” (czyli były nieśmiałe i zakompleksione, co często występuje w profilach pedofilów), co polskie media najwyraźniej uznały za tak idiotyczne uzasadnienie, że zmieniły to na „miały znacznie mniej materiałów zawierających pornografię dziecięcą”.

Jeśli jednak wciąż nie jesteś przekonany, zobacz ile jest wyników dla wyrażenia „molested by his mother” (molestowany przez swoją matkę) – 502 000. A dla „molested by their mother (molestowani przez ich matkę)? 21 100. A wyników dla „molested by a woman” (molestowan(y/a) przez kobietę)? 314 000. Nie brałem pod uwagę wyników, które w przeważającej części dotyczyły filmów czy książek.

Jak zapewne niektórzy z was wiedzą, niejednokrotnie zwracałem uwagę na to, że do opaski Temidy najwyraźniej dobrały się mole, bowiem sądy w Polsce – w przypadku rozwodu – domyślnie przyznają prawo do opieki nad dziećmi matkom (analizę bardzo ciekawego przypadku można przeczytać tutaj), ale to nic w porównaniu ze szwedzką opieką społeczną i sądami rodzinnymi (tutaj jest artykuł o tym, jak feministki w ostatniej chwili wywarły presję na Amnesty International, by nie pokazywało podczas gali konkursowej krótkiego filmu o tym, jak sądy rodzinne dyskryminują w tym względzie ojców. Z kolei dzięki komentarzom do tego ciekawego artykułu o kobiecie, którą aresztowano za produkcję pornografii dziecięcej przez to, że filmowała dzieci w kąpieli, aby udowodnić, że ich ojciec wykorzystywał je seksualnie [chciała dowieść, że ich zachowanie w kąpieli ma „seksualny” charakter. Swoją drogą, powodzenia w udowodnieniu, że ona sama ich do takiego zachowania przed włączeniem kamery nie podżegała]) można się dowiedzieć, że szwedzkie kobiety nagminnie wykorzystują opiekę społeczną, by się zemścić na ojcach swoich dzieci bądź wygrać z nimi walkę o władzę rodzicielską).

Nic nie oddaje tego, jak niewiele do powiedzenia podczas rozwodu rodziców mają dzieci tak dobrze, jak to, że waga Temidy nie posiada stojaka…

Na załączone wyżej strony trafiłem, bezskutecznie próbując odnaleźć artykuł, którego nagłówek głosił, że ojciec (obywatel Stanów Zjednoczonych) został aresztowany za to, że kąpał swoje własne dzieci bez użycia rękawicy, której używania najwyraźniej nakazywało obowiązujące tam prawo.

Oczywiście… to jeden z tych momentów w rodzaju: „Kochanie, wiem na co to wygląda, ale to nie tak, jak myślisz! Wszystko ci wyjaśnię!”, a wszystko świadczy przeciwko niemu. Nie twierdzę, że nie ma możliwości, że jest pedofilem i nie powinien w wypadku rzeczywistej winy ponieść kary (bo powinien), ale… jakie to rzuca światło na miliony ojców na całym świecie, którzy kąpią swoje dzieci w ramach sprawiedliwego podziału obowiązków albo na prośbę zapracowanych matek?

Żałuję, że nie przewidziałem tego, że będę kiedyś tego artykułu potrzebował, bo najpewniej doczytałbym go do końca. W tym wypadku nie mogę wyciągać wniosków na temat tego, czy ten ojciec rzeczywiście był winny, czy też nie. Ale mało to razy matki fałszywie oskarżały ojców o maltretowanie i molestowanie dzieci, by na zawsze wyłączyć ich z życia swojego i dziecka? Urzędnikom z Norwegii wystarczyło to, że odbita przez Krzysztofa Rutkowskiego Nikola „była smutna„, by umieścić ją w rodzinie zastępczej (a to, że była smutna z powodu babki leżącej w szpitalu? Szczegół! Spędzenie najważniejszych lat swojego życia z zupełnie obcymi sobie ludźmi na pewno ją rozweseli!). W podobny sposób odbiera się imigrantom w Norwegii 3000 dzieci rocznie, a wielką liczbę dzieci odbieranych rodzicom przez opiekę społeczną krytykuje nawet raport ONZ z 2005 roku (w Szwecji nie jest ani trochę lepiej, bo odbiera się tam rodzicom 20 000 dzieci rocznie).

Zanim zapomnę…
Jeszcze jedna rzecz w związku z podkreślaniem słów pedofilka i gwałcicielka. Mogę przysiąc z ręką na sercu, że w ciągu całego swojego życia nie słyszałem ani razu, by ktoś użył słowa „mizoandria” (a przynajmniej nie pamiętam, aby ktoś go użył, choć pamięć do takich rzeczy mam bardzo dobrą).

Właśnie się dowiedziałem, dlaczego…

Wiesz, ile było wyników dla słowa „mizoandryczka” w momencie, gdy to pisałem? 613. Wyników dla „mizoginista” było 4640. Skoro było tylko – trzymaj się krzesła – pięć wyników dla „mizoandrystka”, to nie dziwię się, że tak mało ludzi zna określenie „mizoandryczka” (czy tylko mnie wydaje się ono strasznie nieintuicyjne?). Wyniki dla „mizoginia” i „mizoandria”  to 93 200 i 56 200, ale dla „misogynist” było 1 650 000 wyników (tak, ponad półtora miliona), podczas gdy dla „misandrist” tylko 101 000. Nie ma znaczenia to, że liczby rosną, bo przepaść między wynikami dla słów dotyczących mężczyzn i kobiet zawsze pozostaje tak samo wielka.

Myślisz, że to dlatego, że kobiety nie są równie wielkimi szowinistkami? Ależ skąd! Tak wiele razy trafiałem na dyskusje, jakie prowadziły między sobą o tym, jak bardzo współczują mężczyznom z powodu urodzenia się po niewłaściwej stronie barykady płci, że zacząłem się ubiegać o zasiłek dla niepełnosprawnych. Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa już mnie nie powinno na tym świecie być – taki jestem upośledzony i ewolucyjnie nieprzystosowany.

Jednym z powodów tego, że nie spotyka się tak często określenia „mizoandria” jest to, że część kobiet ma swój cel w tym, by nie można było jej odróżnić od feminizmu, ale to wiadomo już od dawna. Ale skoro jesteśmy już przy szukaniu związków pomiędzy tematami poruszonymi w tym artykule…

Czytając załączone powyżej artykuły o feminizmie, nabrałem przekonania, że feministki, które dochodzą do władzy niewiele się różnią od średniowiecznych fanatyków religijnych – główna różnica polega na tym, że feministki zastąpiły wyobrażenie Boga idealistycznym wyobrażeniem kobiecości i oczekują, że każdy człowiek bezkrytycznie przyjmie go jako „jedynie słuszny”.

Odnoszę też nieodparte wrażenie, że feministki są większymi mizoginistkami (jeśli cię to zastanawia, to słowo to również zostało przez słownik podkreślone, więc najwyraźniej nie istnieje) niż mizoginiści. Szukając w Google wyników dla „feminists are misogynists” natknąłem się na interesujący filmik, w którym autorka wyraża dokładnie taką samą opinię i potwierdza to, co zostało napisane w jednym z załączonych powyżej artykułów. Jeszcze bardziej interesujące okazały się komentarze pod nagraniem.

Pamiętam, że czytając artykuły na temat molestowania dzieci przez kobiety, dowiedziałem się, że pani naukowiec została zagłuszona przez zebrane na sali kobiety za to, że śmiała zasugerować, że kobiety mogą molestować dzieci. Całą winą obarczyły mężczyzn, a ją oskarżyły o to, że jest po stronie pedofilów. Problem polega na tym, że w imię „kobiecej solidarności” nie dopuszczają do siebie myśli, że opiekunki, nauczycielki, wychowawczynie ich dzieci mogą je skrzywdzić na całe życie. Dopóki nie spojrzą prawdzie w oczy, dopóty dzieci molestowane przez kobiety będą cierpieć w milczeniu jak ofiary gwałtów na w krajach arabskich, gdzie przyznanie się do tego, że zostało się zgwałconym najpewniej spotka się z reakcją: „sam(a) się o to prosił(e/a)ś. Trzeba było go nie prowokować”.

Jakub „Antypaladyn Pedigri” Luberda, 19.03.2012, 14:48, Rabka-Zdrój.